Jak pewnie się zorientowaliście po tytule – tak – odwiedziliśmy Rumunię 😉 Plan wyprawy był – jednak na miejscu lekko się zmienił – bylibyśmy robotami chcąc zobaczyć wszystko co zaplanowaliśmy 😉 Nie daliśmy rady odwiedzić stolicy Rumunii…woleliśmy pójść na całodniową wycieczkę w góry (pewnie Was to nie dziwi, co nie? 😉 ) Natomiast w skrócie nasza podróż prowadziła przez Satu Mare – Sapanta – Borsa – Przełęcz Prislop – Campulung Moldovenesc – Voronet – Dragomirna – Bicaz – Tulcea – Mamaia – Constanta – Busteni – Bucegi – Transalpina – Brasov – Rasnov – Sighishoara – Sibiu – Turda.
Granicę z Rumunią przekraczaliśmy w miejscowości Petea. Widok tuż za granicą…to lekka trauma 😉 “Lekko” slumsowe budynki, mnóstwo żebraków, otaczający nas zewsząd smrodek – nie powiem, trochę się przestraszyliśmy, że tak będzie non stop 😉 Na szczęście to tylko w tych okolicach były “takie klimaty” 😉 Pierwszy nasz przystanek w Rumunii to Satu Mare. Miasto wybraliśmy nie dlatego, że jest tu coś wartego obejrzenia. Zwykłe betonowe miasto z mnóstwem komunistycznych bloków. Przenocowaliśmy tam, gdyż wyjechaliśmy praktycznie zaraz po weselu, bez żadnego snu i postanowiliśmy odpocząć w pierwszym lepszym, większym mieście za granicą 😉 Bez zwiedzania rano oczywiście się nie obyło 😉
Sapanta w okręgu Maramuresz – znajduje się w niej tzw. Wesoły Cmentarz (Cimitirul Vesel) Jest to mega kolorowy cmentarz – pełen ręcznie rzeźbionych i malowanych nagrobków. Na każdym wyrzeźbiona jest przyczyna śmierci zmarłej osoby lub scenka z jej życia, to czym się zajmowała w życiu. Na każdym nagrobku jest także dowcipny wierszyk o każdej z osób (niestety rumuńskiego nie znamy 😉 )
Następnie odwiedziliśmy kilka monastyrów położonych w okręgu Maramuresz – niesamowity klimat…..i te zdobienia 🙂
Pierwsza wyprawa w góry. Wychodziliśmy z Borsy w góry Rodniańskie. Wjazd na górę kolejką do miłych nie należał…ale widoki niesamowite. Wodospad Cailor no chyba największy wodospad jaki widzieliśmy ever 😉 Ogólnie (przynajmniej w tych okolicach) poruszanie się szlakami jest ciężkie 😉 Do głównych atrakcji jest wszystko ładnie oznaczone…jednak gdy chcieliśmy wejść troszkę wyżej/dalej oznaczenia szlaków zdarzały się niesamowicie rzadko. Także szliśmy po prostu przed siebie w górę 😉 Najgorsze z tej wyprawy jest uczucie….gdy idziesz w górę, sapiesz ze zmęczenia, cierpisz z gorąca…wreszcie jesteś już na górze i co….na szczycie widzisz zaparkowane samochody 😛 hehehe Rumunia jest mega otwarta na turystów. Tutaj w parku narodowym w górach możesz praktycznie wszystko robić – można jeździć na rowerach, można wjeżdżać samochodem (jeśli oczywiście twój samochód da radę 😛 ), można nocować w namiotach, biletów wstępu nie ma. Ale jest bardzo czysto, nie ma walających się śmieci. Niestety nie dane nam było zrealizowanie całego planu wycieczki – przegoniła nas burza….tak nas zlało, że buty i skarpetki suszyliśmy przez trzy dni
Śniadanie na górskiej przełęczy smakuje najlepiej 😉 Poniżej zdjęcia z najbardziej traumatycznej dla nas trasy (choć Kasia z Rafałem uważają, że nie było tak źle 😉 ) Jak chcecie poczuć przygodę i dziurawe drogi – koniecznie musicie się przejechać ok 55 km trasą z Przełęczy Prislop do Iacobeni 🙂 Dziura na dziurze, dziurą pogania….to tak w skrócie. Nie ważne czy jedziesz po prawej czy po lewej stronie…to nieustanny slalom pomiędzy dziurami 😉 Na zdjęciach nie wygląda to tak źle…ale uwierzcie…tylko na normalniejszych kawałkach byłam w stanie utrzymać aparat – na tych gorszych modliłam się abyśmy koła nie urwali 😉 Na szczęście trasa wygląda na lekko remontowaną 😛
Kolejne monastyry – przepięknie malowane! Oczywiście ubiór stosowny trzeba było mieć.
Jezioro Izvorul Muntelui (zwanym także Jeziorem Bicaz) Niesamowita trasa prawie 50 km wzdłuż linii brzegowej – w górę, w dół, pełna zakrętów, ale widoki przepiękne!
Niespodziewana przeprawa promowa przez Dunaj 😉 Następnie zwiedzanie Tulczy z rana 😉 Z miasta organizowane są parogodzinne wycieczki po Delcie Dunaju – jednak przez brak czasu nie mogliśmy skorzystać 😉 Miasto bardzo różnorodne, zarówno stare blokowiska, jak i prawie rozpadające się drewniane domy – ustawione pomiędzy nowe budynki 😉 To chyba taki standard w Rumunii.
Mamaia – czyli odpoczynek nad Morzem Czarnym. Na samy początku pobyt w tej miejscowości wywołał w nas przerażenie 😉 Ale to dlatego, że poszliśmy na plażę w centrum miasta – człowiek na człowieku, leżak na leżaku. O widoku plaży nie było mowy – praktycznie cała plaża była wypełniona leżakami….nawet w wodzie ludzie leżeli na leżakach :/ No i ta wszechobecna chińska cepelia 😉 Nie przepadamy za tego typu klimatem – coś w stylu przepełnionych Krupówek 😉 Na szczęście nasz camping był parę kilometrów od centrum…tuż przy samej plaży 😉 A tam już o wiele mniej ludzi 😉 Można było spokojnie wyszaleć się w wodzie 😉 No i z racji tego, że z namiotu mieliśmy może ze 100 m nad wodę to wstydem byłoby nie pójść aby zobaczyć wschód słońca 😀
Constanta – kolejna nadmorska miejscowość. Największe wrażenie zrobił na nas budynek (zrujnowany) kasyna nad samym morzem. Szkoda, że nie można było wejść do środka…musi tam być niesamowicie 🙂
Busteni – Jeden z naszych noclegów – poczuliśmy się jak prawdziwi Rumunii 😉 Nocleg w górach (ok 900 m n.p.m.) – wyobraźcie sobie, że mielibyście się okazję przespać w takiej Dolinie Chochołowskiej 😉 Wspaniale, prawda? My mieliśmy taką okazję, tylko w Rumunii ;)Ogniska, muzyka, zabawa do samego rana….poszliśmy spać dopiero o 4 nad ranem 😉 Ale było zabawnie 😛 No i widok zza “okna” namiotu – bezcenny!
Tym razem Bucegi – szlak z Babeli i Sfinxa na najwyższy szczyt Bucegów – Omu (2507 m n.p.m.) Szczyt wyższy niż nasze polskie Rysy – jednak trasa nieporównywalnie łatwiejsza 😉 Zielono i łagodnie….takie nasze Tatry Zachodnie. Mnóstwo maniaków rowerowych….obiecaliśmy sobie, że następnym razem zabieramy rowery 😛
Brasov – jedno z ładniejszych miasteczek które mieliśmy okazję odwiedzić. Kolorowe kamienice, przepiękne uliczki – tyle miejsc na plenery ślubne, że hej! Kto chętny? 🙂 😛 Poniżej najwęższa uliczka w Rumunii – Strada Sforii. Niestety nie było nam dane zwiedzanie Czarnego Kościoła – byliśmy w poniedziałek, a w poniedziałki nieczynne 🙁 Na zdjęciach poniżej możecie zobaczyć ichniejsze dania z mamałygą (wcześniejsze które próbowaliśmy w okolicy Sapanty chcemy jak najszybciej zapomnieć 😉 )
Zaczynamy jedną z najlepszych atrakcji w Rumunii…..KONIECZNIE musicie przejechać się szosą Transfogarską. Trasa ta to ponad 100 km krętego asfaltu wiodącego przez tunele wydrążone w górach … wiodącego przez tamę takiej wielkości, że nie chcemy nawet myśleć co by się stało gdyby pękła 😉 …. wiodącego nas wyżej niż Kasprowy Wierch – najwyżej położony punkt – 2034 m n.p.m. . Najokazalszy jest odcinek położony na północy Gór Fogarskich. Trasa jest niesamowita, krajobrazy i wrażenia z jazdy po tej krętej drodze – niezapomniane! Co parę metrów zatoczki pełne turystów. Nie zdziwi Was na tej trasie widok ludzi “wystających” przez boczne okno i robiących zdjęcia/kręcących filmy aparatem/telefonem/tabletem 😛 My poświęciliśmy na tą trasę jeden dzień i pomimo tego, że spaliśmy (mniej więcej w 1/3 jej długości – pod samym zamkiem Drakuli 😛 ) – następnym razem zostawimy sobie na nią więcej czasu – z noclegiem na północnej jej części! Oczywiście zaliczając również trekking w górach 😉
Sibiu – to drugie z trzech najpiękniejszych miasteczek odwiedzonych przez nas 😉 Tak samo jak w wypadku Brasova – mnóstwo tu kolorowych kamienic – zniszczone, ale niesamowicie piękne. Dziwi nas, że w Polsce ludzie nie “kolorują” tak swoich domów! Wielka szkoda – bo takie uliczki to uczta dla oka 🙂
Sighisoara – jest kolejnym z TYCH trzech 😉 Tak wiemy, powtarzamy się….ale spójrzcie sami! Czy tam nie jest pięknie? W tej miejscowości narodził się także słynny Wład Dracul 😉
Turda – miejscowość położona parę kilometrów na południe od Cluj. Dlaczego KONIECZNIE trzeba ją odwiedzić? W Turdzie mieści się niesamowita kopalnia soli. Nie przestraszcie się tłumów na parkingu przed kopalnią – ogromną zaletą tej kopalni jest to, że po mega tanie bilety (20 LEI) nie trzeba długo czekać. Dlaczego? Dlatego, że kopalnię można zwiedzać samodzielnie, nie trzeba czekać na zorganizowanie się grupy. Samodzielnie spacerujemy po chłodnych (ulga po 35st. upale na zewnątrz 😉 ) korytarzach. Najpiękniejszą częścią kopalni jest Komnata Echa – aby dostać się do niej trzeba pokonać kilka pięter wąskimi schodkami….ale tak na prawdę dopiero zaczyna się przygoda! Wychodzimy na mostek poprowadzony wokół całego potężnego pomieszczenia. Ci z lękiem wysokości lepiej niech nie patrzą w dół 😉 Niech też nie przechodzą tym podestem wokół kopalni – bowiem pomiędzy belkami są prześwity….i jeśli zobaczycie jak “daleko” jest na dół – trochę Was to sparaliżuje! Następnie trzeba pokonać 13 pięter w dół (dla wygodnych jest winda, ale kto by jeździł windą, jak można ćwiczyć mięśnie nóg, prawda? 😉 ) Będąc na dole ma się wrażenie jakby przebywało się w jakimś statku kosmicznym. Tym, którzy zaprojektowali tą komnatę – należą się brawa – robi niesamowite wrażenie. W sali jest mnóstwo atrakcji, można pograć w tenisa, pojeździć wielkim kręcącym się Diabelskim Kołem, pograć w bilarda, minigolfa – ogólnie dla każdego coś miłego 😉 (każde atrakcje oczywiście dodatkowo płatne). Jeśli mało Wam jeszcze chodzenia – można zejść kolejne 13 pięter w dół – znajduje się na samym dole jeziorko po którym można popływać łódkami.
O kopalni nie znaleźliśmy informacji w prawie żadnych przewodnikach – przypadkowo znaleźliśmy zdjęcia w internecie. A wielka szkoda – bo to niesamowite miejsce warte odwiedzenia! Ogromnie żałowalibyśmy, gdyby opuściła nas taka atrakcja! 😉
Dotarliście do samego końca – dlatego należą Wam się GROMKIE BRAWA! Dziękujemy za poświęcony czas – mamy nadzieję, że ta długa relacja zdjęciowa zachęci Was do odwiedzenia tego pięknego kraju!